Mimo niewielkiego budżetu film na ekranie prezentuje się naprawdę okazale. Jones jest kolejnym w ostatnim czasie twórcą, który udowadnia, że w kinowym SF nie liczą się efekty, a historia.
Science fiction większości osób kojarzy się z wielkimi widowiskami w stylu "zabili go i uciekł". Tymczasem najlepsze dzieła gatunku, przynajmniej jeśli chodzi o literaturę, to pozycje skromne, mało spektakularne, które wykorzystują dekoracje z przyszłości, by poruszyć podstawowe pytania: Kim jest człowiek? Co nas definiuje? Dokąd zmierzamy? Właśnie w tym duchu zrealizowany został przez Duncana Jonesa"Moon" i dlatego też rozczaruje on przeciętnego widza, podczas gdy fani gatunku będą zachwyceni, odnajdując tu echa twórczości Dicka, Vance'a, Asimova, Le Guin, Wolfe'a i Mathesona.
"Moon" to bardzo skromny film rozgrywający się w zamkniętej przestrzeni księżycowej bazy wydobywczej. Mieszka w niej i pracuje Sam Bell (Sam Rockwell), robotnik kontraktowy, który za dwa tygodnie, po trzech latach spędzonych na satelicie, ma powrócić na Ziemię. Powinien być szczęśliwy i niecierpliwie czekać na godzinę zero, jednak właśnie zaczynają się z nim dziać dziwne rzeczy. Pierwszym symptomem są wzrokowe i słuchowe omamy. Doprowadzą one do wypadku, który powinien się zakończyć jego śmiercią. Bohater został jednak uratowany i odkrył, że na stacji nie jest sam. Drugi mieszkaniec, jego następca, jest tak charakterystyczną osobą, że wywróci do góry nogami świat, w który Sam wierzył. Pozostaje mu już tylko odkryć, kim jest naprawdę...
Mimo niewielkiego budżetu film na ekranie prezentuje się naprawdę okazale. Jones jest kolejnym w ostatnim czasie twórcą, który udowadnia, że w kinowym SF nie liczą się efekty, a historia. Nie musi być oryginalna, musi za to zostać dobrze opowiedziana. A to Jones potrafi. Nie miał zresztą wyboru. Bez budżetu nie mógł sobie pozwolić na widowiskowe sceny, które w "normalnym" filmie SF odwracają uwagę widza od scenariuszowych dziur. Z tego też powodu narrację "Moon" cechuje wysoka, niemal literacka dyscyplina. Reżyser nie idzie na skróty, nie pozwala sobie na fabularne niechlujstwo.
Z drugiej jednak strony nie da się ukryć, że finansowe ograniczenia nie pozwoliły Jonesowi w pełni rozwinąć skrzydeł. "Moon" sprawia wrażenie studenckiej wprawki lub pracy, którą chce się zaimponować przyszłemu szefowi. Mam nadzieję, że Hollywood jest pod wrażeniem i na kolejny film Jonesa nie będziemy długo czekać. W końcu "Moon" to jeden z najlepszych obrazów SF dekady.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu